Węgierskie smerfy
Około roku temu byłam na wakacjach na Węgrzech, taki trip objazdowy Europy. Trochę czasu minęło, ale ta historia nadal wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Kto był kiedykolwiek na Węgrzech to wie, że oni bardzo lubią oszczędzać na oznakowaniu drogowym. Ni mniej ni więcej ich znaki są małe i bardzo rzadko wymieniane, po co komu kolorowy znak przecież daltonista też lubi jeździć samochodem. Ale największą dozę kreatywności przejawiają wybierając miejsca, gdzie je umieszczają, przecież słupek metalowy to koszt, a obok takie ładne drzewo rośnie albo stoi lampa uliczna. Tak więc kierowca może nabyć dodatkowego skilla polegającego na wyszukiwaniu znaków drogowych. Pech chciał, że autostrada, którą jechałam akurat na danym odcinku była remontowana, więc GPS pokierował mnie objazdem zwykłą drogą krajową. Co ważne rzeczona droga biegła wzdłuż torów kolejowych, przez które co jakiś był przejazd drogowy. Jadę sobie szeroką drogą, a tu osobnik z prawej prawie we mnie wjeżdża i dziad jeszcze trąbi. No...