Wylogowani na urlop - autobus
Urlop, urlopik, urlopowanie..... nie ma co, Luby się uparł i wyciągnął mnie na tygodniowy urlop mimo moich protestów pracoholiczki.
Kilka kliknięć na portalu do rezerwacji hoteli itp. z którego korzystamy i jest miejscówka. Tutaj mimo tego, że pewnie da się taniej zarezerwować miejsce omijając taki portal, jestem jednak skłonna dołożyć te parę złotych za pewność, że pensjonat czy hotel do którego jadę faktycznie istnieje. Wakacje pod chmurką też są fajne, ale nie wtedy kiedy ktoś wpłaca zaliczkę, a potem się okazuje, że pod adresem do którego jedzie stoi znak drogowy.
Niestety nasze kochane ciapągi już były wykupione. Trzy tygodnie przed wyjazdem! Nie wiedziałam, że pekape ostatnio się takie modne zrobiło? A może jak już nie mogą ograniczać połączeń, bo jest jedno to zaczęli ograniczać liczbę wagonów? Luby był wielce zdziwiony taką polityką firmy, bo jak stwierdził, skoro trzy tygodnie przed nie ma miejsc, a są chętni, dodajcie wagonów -> więcej zarobicie. Acz postępowanie pekape jest wielką zagadną, niczym zagadka Sfinksa. Czyli tak czy siak, został autobus. Radości z czternastogodzinnej jazdy jako scyzoryk nie było końca. Ironizuję, pewnie, że musiałabym być totalną wariatką, żeby się cieszyć z czternastu godzin prób pod tytułem jak opchnąć arbuza w słoik. Kamasutra nie zna tylu pozycji, jakie człowiek próbuje przyjąć, aby jako tako tam wysiedzieć, a o drętwiejącym tyłku już nie wspomnę. Tak więc po obaleniu szampana z tej radości, pokrzepiliśmy się faktem, iż po tej katordze czeka nas ponad tydzień wypoczynku.
Na blogu skrzętnie odliczałam dni do wyjazdu, mimo wszystko cieszyłam się, jak już co do czego zostało zaklepane, to pozostała sama radość i przygotowania. A to plecak, a to power bank, a to coś na drogę, żeby się nie nudzić. Zadbaliśmy chyba o wszystko co nam przyszło do głowy, łącznie ze stabilizatorem na kolano, hehe :D
Jakimś cudem wcisnęliśmy się w torbę podróżną i nawet jeszcze miejsce zostało, oj muszę się poprawić jako kobieta, przecież taka torba to powinno być mało dla mnie. A tutaj taki zawód, zmieściliśmy się cholercia. Oczywiście ostatni dzień w biegu, bo przecież nie możemy jechać w sobotę, tylko koniecznie w piątek po pracy o siedemnastej. Ale jakoś takie życie na wariata nam pasuje. Kanapki w biegu, herbata w termos, wałówka na drogę, samochód pod czujnym okiem mamusi i oczekiwanie na autobus na dworcu.
O dziwota okazało się, że dość dużo ludzi wpadło na ten sam pomysł co my, czyli próbę sprawdzenia jak bardzo można przypominać ślimaka ew. żółwia, jakoś mieszczą się w tych swoich domkach. Podział na dwa, czyli ja z biletami zajmuję dogodne miejsca z tyłu, co by wsiadający nie przeszkadzali, Luby wciska bagaże do bagażnika.
Wbijam sobie w najlepsze jako jedna z pierwszych, zmierzam do tyłu, a w połowie autobusu wyrasta przede mną coś, w sensie ktoś. Ale, że jak to? Aj zapomniałam, przecież zawsze musi być piekielnie, ładnie przepraszam, aby udać się dalej. Pani klops, tak ją nazwałam, staje na środku niczym zawodnik i sumo i ni rusz się ani w lewo ani w prawo, no prawdziwy klops. Ona ma rezerwację dla grupy i koniec, dwadzieścia cztery miejsca zajęte. Koniec kropka! Patrzę się na nią i uprzejmie pytam, a czy przypadkiem pani nie wie, że akurat w tej firmie nie ma rezerwacji miejsc? Klops się lekko krztusi i prawie krzykiem na mnie, że ona ma grupę, że ona sobie rezerwuje i koniec. Ech, w myślach upewniam się, że po co się denerwować, przecież to urlop. Uprzejmie acz stanowczo informuję więc klopsa, że jak już powiedziałam, ta firma nie ma rezerwacji miejsc w autobusie i z tego co widzę tył jest wolny i mogę sobie usiąść gdzie mi się podoba. Klops zonk, że jak to ktoś się postawił. wielkie zdziwienie, ale nic mogę sobie klapnąć gdzie mi się podoba.
Po chwili wchodzi cudowna grupa dwudziestu czterech osób, które klops musi pilnować. Hmm coś mi się wydaje, że oni sami się dobrze upilnowali już. Patrzę, minimum osiemnastka na karku. Laski raczej pilnowanie się mają za przeżytek, patrząc na chłopaków no cóż, chyba mieli starcie z glonojadem gigantem na tych wakacjach i akurat glonojad gustował w szyjach. Oj chyba klops to nie ma czego już pilnować. Jakby na potwierdzenie moich domysłów, klopsik wyciągnął sobie poduszeczkę i kocyk, po czym zapadł w sen. A ekipa, no cóż pilnowała się najbardziej jak tylko umieli ;P. Na następnej stacji wyskoczyli sobie na papieroska i pogaduchy, czekałam aż zaczną z tyłu dzielić mocarza na działki, albo bawić się w słoneczko, klopsa to by chyba nic nie obudziło, zapadł w zimowy sen........ Ot, taki ciekawy początek podróży.....
Myślałby ktoś, że to cała piekielność, a gdzie tam. Takie czternastogodzinne podróże są ciekawe pod tym względem, że spotyka się człowiek z przeróżnymi sytuacjami. Drzemię sobie w najlepsze na mojej podróżnej poduszeczce pod kocykiem, pan kierowca uprzejmie informuje, że witamy Kalisz. Ech dopiero, fakt dopiero koło północy chyba, więc jeszcze połowa drogi... Obok mnie przebiega na oko dziesięciolatka, jezu, że dzieci mają tyle energii. Z przodu autobusu dobiega głos, irytujący głos dodam - "Karolinkoooo chodź tutaj... Karolinkoooo" - wysoki babciny, marudno - zaczepno - obronny głos. Karolinka grzecznie potuptała, moszczę się więc z nadzieją dalszej drzemki. Ale co tam babcia przybywa.... znaczy się endemit. I rzecze do dziewoi siedząc za mną, dla jasności grupa dalej jest z nami i dziewoja ta z tej grupy jest. Tak więc endemit, czyli babcia, rzecze, że dziewoja mogłaby się przesiąść, bo ona z wnusią i w ogóle. Dziewoja grzecznie odmawia, bo z grupą, bo już widać śpi w najlepsze itd. Oj babcia to chyba z rodziny tych od piernikowych domków, bo zaczyna swój wywód - "że jak to kobieta kobiecie, że młoda jest, że będzie miała dzieci, że jak to tak można, że biedna dziewczynka będzie z jakąś panią siedziała, że ona serca nie ma, że bezduszna, że ładnie prosi itd. - i coraz bardziej się wkręca i zaczyna jechać po dziewczynie. Patrzę na dziewoję, jak to obecna młodzież, patrzy się tępym wzrokiem na babcię i tyle. Babcia zrejterowała, poszła nękać panią z przodu. Pani widać presji nie wytrzymała i się przesiadła, na co babcia rzuciła suche, że są jeszcze ludzie na tym świecie.
Ugryzłam się w język, bo już chciałam endemit objechać, wnuczka wcale nie wydawała się zagubiona, a raczej szczęśliwa, że wreszcie wyrwała się od piernikowej babci, ale niektóre babcie tego nie zrozumieją.... w oczach widziałam tuczyć, tuczyć, tuczyć i toczyć Karolinkę..... przejechały dwie godzinki i wysiadły.....
Po czternastu godzinach ściskania się, przekładania, wbijającej się rączki, bujania z lewej na prawą, widok za oknem wynagrodził nam wszystko.... czas zacząć urlop....
Komentarze
Prześlij komentarz