Wciągające plażowe piaski
Dzisiaj będzie o zamachu na moje życie i ruchomych piaskach oraz znikającym bucie.
Wczoraj wieczorem w końcu nie padało, z resztą cały dzień nie padało, co stało w sprzeczności z faktem, że wychowawczyni Młodej odwołała wczorajszą wycieczkę rowerową z powodu burzy i deszczu. Nieocenione są wyroki niektórych nauczycieli. Ale nie o wycieczce dzisiaj.
Więc w końcu nie padało, w planach były zdjęcia nocne do zrobienia. Zdjęcia nocne ni mniej ni więcej oznaczają, że musi być dość ciemno, oczywiście tylko my możemy sobie wybrać na taką akcję okres zaraz po przesileniu, gdzie ciemno robi się dość późno. Cóż za nami nie trafisz jak to się mówi, czasem funkcjonujemy nielogicznie.
Po dwudziestej drugiej było już dość ciemno, więc niechętnie acz zmuszeni wyleźliśmy z łóżka. W samochód i do portu, pierwsza na liście była latarnia morska. Tutaj poszło dość sprawnie i nawet szybko. Sesja latarni i główki na piątkę z plusem. Następny w kolejce pomnik zaślubin z morzem. Mieliśmy jeszcze molo w planach. Pokalkulowaliśmy, że skoro pomnik zaślubin z morzem jest w połowie drogi z portu do molo, a nawet ciepło jest to się przejdziemy. Potargamy ze sobą statyw i aparat. Statyw jest istotny, odegra w całej akcji ważną rolę, będzie bohaterem w swoim domu.
Pod pomnikiem mocne światło, halogen, rozprawiamy co to może być, ale najpewniej oświetlenie flagi, która jest wbita w morze ku pamięci wyzwolenia Kołobrzegu i zaślubin z morzem. Grunt robi się jakiś taki ruchomy, piasek powoli zaczyna przypominać ten przy brzegu, ale przecież jesteśmy daleko od brzegu, więc co jest. Pod butami w miejscu gdzie stoimy zaczyna pod piaskiem pojawiać się woda, co jest? Woda w środku plaży. Jakoś buty dziwnie zaczynają się zapadać. Przed nami dostrzegamy górkę z piasku taką na dwa metry i dużą pomarańczową rurę od deptaka do morza. Wskakujemy czym prędzej na rurę co by się nie zapaść w tą breję.
Rozglądamy się dookoła siebie. Na deptaku rzeczony halogen to koparka, przy niej jakiś sznureczek z tabliczką, a na domiar wszystkiego zgasili podświetlenie pomnika zaślubin. Super czyli skakanie na nic. Zostało molo, tutaj przynajmniej widać, że iluminacja działa. Szybka konsultacja na temat cieszy Newtonowskich, co i jak, więc podejmujemy decyzję, pozostały kawałek po drugiej stronie rury zwyczajnie przebiegniemy. Luby weźmie statyw z aparatem, bo mnie ciężko z dwumetrową sztangą biegać.
Trzy, dwa, jeden... ruszyli
Luby był po mojej prawej stronie i go nie ma. Nie no tak szybko to on nie biega, żeby mi już nikł z pola widzenia i to w dodatku na plaży. Rozglądam się, spostrzegam go jak się tuli do piasku i częstuje go daniami mięsnymi, ale w górze dzierży aparat, uff. Statyw uratował aparat, gdyby nie on nawet nie chcę myśleć, dostanie za to jakiś dobry pokrowiec, zamiast tego co ma.
Od razu spieszę Lubemu z pomocą, wyciągam rękę i już czuję, żem sama stracona. Lubego co prawda wyciągnęłam, ale w oka mgnieniu zapadłam się w piacho-wodę po kolana! Wyciągam delikatnie lewą nogę, idzie, ale jak się oprzeć, żeby prawą wyjąć? O co, jak zapierając się lewą, lewa tonie? Luby już na rurze. Podaje mi rękę, nic dalej tkwię po kolana w brei, lepiej nazwać to ruchomymi piaskami ew. bagnem plażowym. Efekt taki jak się dokopie do wody na plaży i jest taki dziwny piasek z wodą, no to dokładnie w tym czymś utknęłam, tylko na środku plaży i żadnego dołu nie było. Luby podaje mi rurkę od statywu, nie ma opcji lewą nogę jakoś wyciągnę, ale prawą niet. Na dodatek czuję, że prawy but mi się zsuwa. O niee nie ma opcji, zaczynam już być wściekła, nie moje zajefajne buty z Deichmanna nie ma opcji. Jak się denerwuję, to zawsze jakoś mnie oświeca. Wyciągam lewą nogę i zdejmuję buta, sama stopa się tak nie zapada, mam punkt oparcia, ale noga ani but nie ma mowy. Decyduję, klękam i zaczynam odkopywać w tej brei nogę z piasku i wody, lekko zluzowuję, nogę wyciągnę, buta nie. Szybka decyzja, noga idzie buta potem wydobędę. Jest noga uwolniona! Teraz trzeba but ratować. Na kolanach zaczynam wygarniać piach, bo breja już zasklepiła but. Grzebię po łokcie, bo głęboko, do tego woda cholernie zimna, zaczynam marznąć, ale adrenalina w żyłach powoli mnie ogrzewa. Wygarniam piach tak że już jest ogromna dziura z wodą, ale nie mogę buta uwolnić, piach zassał.
Luby mówi, że jakiś pan idzie. Faktycznie podchodzi robotnikos el muchachos i rzecze: ojej bucik utknął. Nosz kur... nie tak sobie kopię, bo nie mam co robić o jedenastej w nocy, niewypałów z drugiej wojny światowej szukam, a co? Najchętniej to bym wstała i drugim butem mu... ale kalkuluję, chcę buta odzyskać, a ten jak go wkurzę to zacznie mi problemy robić, ja zadzwonię po policję... i dalej będzie jeszcze weselej... Muchacho próbuje mnie pocieszyć, że zaraz będą i tak wodę puszczać to piach wypłucze do morza, taaa i buta też i oczywiście na pewno go tam zjadę, bo noszę podręczny mini sonar ze sobą tak na wszelki wypadek i zestaw do nurkowania. I tyle z jego pomocy, poszedł sobie. Z tego miejsca panu serdecznie dziękuję, że pomógł pan całej mokrej kobiecie na kolanach, faktycznie dżentelmen z pana.
Wołam Lubego na pomoc. Teraz modlimy się we dwoje na klęczkach przed dziurą pełną wody i pasku, zatopieni po łokcie. Nic nie widać, ale oświecenie znowu mnie dopadło, lampka nad głową zabłysła, ach ta adrenalinka. Dawaj najpierw wodę wychlapywać w tempie ekspresowym, we dwójkę poszło nawet sprawnie. Na zmianę wyrzucaliśmy piasek i wychlapywaliśmy wodę, aż ujrzeliśmy górę buta. Dziurę żeśmy na lekko mówiąc na ponad pół metra wykopali. Luby się siłował co by buta już pełnego piachu uwolnić ja dalej w tempie pendolino odgarniałam nalewającą się wodę z piachem. Po piętnastu minutach walki sukces, but wydobyty. Pełen piachu, ale jest.
Bilans, taki, że piach z dna, czyli śmierdzący jak jakieś stare wodorosty i do tego koloru ciemno brązowo szarego. Oba moje buty pełne tego paskudztwa, mokre i nie do założenia. Ja od pasa w dół mokra, upaskudzona tym paskudztwem, do łokci też nie lepiej, czyli obraz rozpaczy. Luby nie lepiej, spodnie całe zabłocone, plecak i statyw też. Jedna dobra rzecz, aparat cały. W mokrych skarpetkach musiałam przedybać do portu, zmarzłam cholernie. W domu dopiero zobaczyliśmy jak wyglądamy. Buty, spodnie, kurtki, bluzy, większość obrań zabłocona do opłukania i prania. Statyw i plecak też poszkodowane. Do północy wszystko czyściłam i nas też. Do łóżka gorąca herbata z miodem, cytryną i rumem co by się nie przeziębić.
Dzisiaj rano zobaczyłam samochód, jakby przedszkole sobie babki z piasku lepiło. Nawet kierownica cała zapiaszczona. A to paskudztwo się klei i nie ciężko się tego pozbyć.
Morał. Dlaczego miejsce prac nie zostało oświetlone, oznaczone i zabezpieczone. My sobie poradziliśmy, ale nie wyobrażam sobie osoby po sześćdziesiątce, która się w to wepchnie nieświadoma. Złamanie nogi gotowe. Nie wiem jak można być tak nieodpowiedzialnym, żeby takich prac nie zabezpieczyć. Ani tabliczek, ani żadnych linek, kompletnie nic. Robotnikom i władzom zlecającym prace serdecznie gratuluję pomysłowości na reklamę miasta, jako tego gdzie ktoś utknął w ruchomych piaskach i się nie daj bóg połamał, na pewno trafimy do ramówki faktów.
Komentarze
Prześlij komentarz