Browarnia w Poznaniu

Dzień drugi - Poznań - Piątek - Popołudnie

Mieliśmy już dość zwiedzania i upału. Ja już i tak przypominałam przegrzanego kurczaka z rożna. Nasz wybór padł więc na stary browar, czyli galerię pani Kulczyk, którą podobno koniecznie trzeba zobaczyć. 

Z zewnątrz prezentuje się, że tak powiem niczego sobie. Wysoki, ceglany budynek, a wręcz bastion zrobił na nas wrażenie. Porzuciliśmy samochód gdzieś na parkingu i pognaliśmy coś wszamać, bo po całym dniu już ciutek zgłodnieliśmy, a mój żołądek już zezwalał na przyjęcie pokarmu. Wbrew pozorom wyboru to tam dużego nie ma. Albo fast food albo restauracja mega górnych lotów i zawałowych rachunków. Postanowiliśmy jednak pozostać przy fast foodzie, niech będzie pizza w znanej sieciówce, może tym razem nie poczęstują mnie sznurkiem. Ogólnie jedzenie smaczne, pizza dobrze upieczona, ale uboga w dodatki. Mimo, że zamówiliśmy pizzę z kurczakiem, to może ze trzy kawałki kurczaka znalazłam, resztę musiałabym z mikroskopem. Dobiłam się za to barem sałatkowym, tak żeby wytoczyć się jak kuleczka napchana jedzonkiem. 

Oczywiście zaliczyliśmy shoping. Luby jak zwykle protestował, że wciskam mu tony ubrań, kobiety nie narzekają tylko biorą, dziwni są ci mężczyźni. Ja tam byłam happy, bo upatrzyłam sobie mega tunikę w sieciówce na R i parę innych fatałaszków i lekką bluzkę na te upały. Bo oczywiście jak Kołobrzeg jedzie do Poznania to weźmie kurtki, spodnie, bluzy i wszystko żeby nie zmarznąć, a tutaj surprize upał, że aż dusi i trzeba się ratować.

Udało nam się jeszcze wyhaczyć zniżkę na parking pięćdziesiąt procent za zakupy, czyli miło i fajnie, cud, miód i orzeszki.
Problem się zrobił na parkingu. Wszędzie strzałki wyjazd minus jeden i minus trzy, a wyjazd z parkingu ani widu ani słychu. Objechaliśmy minus jeden i minus trzy i dupa blada. Wróciliśmy na minus dwa i szukamy, w końcu tutaj tutaj zaparkowaliśmy jak wjechaliśmy. Gdzie tutaj logika? Powinien być poziom zero, a nie minus dwa. Po piętnastu minutach takiego kręcenia się to w lewo, to w prawo, Lubego oświeciło. Tatam wjazd to wyjazd. Tylko jakoś zapomnieli jakoś to oznaczyć. Ot tak zgadnij sobie człowieku, łamigłówka na upalne popołudnie. 

Dzień nam tak dał w kość, że wyskoczyliśmy tylko do sklepu po szamkę na kolację, załączyliśmy film na tablecie i zasnęliśmy jak truposze. Przynajmniej dzięki mega drogim parkingom, znowu mieliśmy wolne miejsce pod drzwiami hotelu ;)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it