Futrzasty domownik

W życiu przekonałam się,  że nie da się zrobić nic na siłę. Na wszystko musi być odpowiedni czas.

Od dziecka marzyłam o zwierzaku. Cóż niestety moja matula była zawsze anty zwierzakowa. Jedynym zwierzakiem czy też zwierzakami były mrówki faraonki, ale długo się nimi nie nacieszyłam, bo matula skutecznie je rozpieszczała różnymi areozolami i karmami z narysowaną czaszką. Widocznie za dobrze im było bo szybko się wyniosły.

Potem jakoś udało mi się przemycić parę chomików, ale o większym zwierzaku niż chomik nie było mowy. Na nic prośby i groźby, nie i koniec, amen.... 

Od wyfrunięcia z gniazda domowego minęło już z pięć lat. Było lato, chyba sierpień, rano, godzina - coś tam po siódmej rano. Truptałam sobie powoli do biura, dookoła pusto, bo wszyscy w najlepsze przygotowywali się do wyjścia na plażę. Jedyną żywą istotą byłam ja i kotek burasek drepczący sobie po deptaku po drugiej stronie ulicy. Z przyzwyczajenia zawołałam kici kici. Kotek jak kotek, spojrzał na mnie i poszedł sobie dalej. Mimowolnie spojrzałam a jakim kierunku zmierzał. 
Lekko mi szczęka opadła, bo kotek sobie poszedł dookoła co by z murku nie skakać, zszedł elegancko po schodach, obszedł ulicę, wszedł po schodach na mój deptak przed biurem, podbiegł do mnie, usiadł i zrobił miauuuu. Tego to się kompletnie nie spodziewałam, dobrze, że nikogo nie było, bo chwilę tak stałam z rozdziawioną buzią. 




Skoro futrzak już zdobył się na takie poświęcenie to wypadałoby go czymś poczęstować. Kanapka raczej odpadała, ale luby wykazał się wszechogarniającą empatią i przyniósł mi puszeczkę dla kotka. Sierściuch wszamał pół puszki niczym tornado domy w teksasie. Później wprawił mnie w jeszcze większy szok, bo grzecznie się umył, po czym wskoczył na krzesełko, zwinął w kłębuszek i poszedł spać. Moje eeeeeeeeeeeee to mało powiedziane.

Pospał po czym elegancko zażądał głaskania i miziania. Najedzony, wyspany i wymiziany udał się odwiedzić wszystkie inne firmy na dzielnicy po czym zniknął.
Przez całe popołudnie do wieczora chodziłam niepocieszona, bo przyznam się, że oczarował mnie ogromnie. Cóż, poszedł sobie i tyle.

Mieliśmy jeszcze z lubym parę rzeczy do zrobienia, więc siedzieliśmy do wieczora w biurze. W pewnym momencie usłyszałam za plecami miauuu. Oglądam się, a tam przez biurem w najlepsze siedzi mój burasek. Pół puszki zostało, czym oczywiście nie pogardził, wciągnął migiem. Potem zgodnie z rytuałem umył się od łapek po uszka i udał się na drzemkę. Z tym, że tym razem zasnął na moich kolanach. Czym stopił serca mego lód, ni mniej ni więcej byłam już jego. Zostało mu tylko przekonać do siebie lubego. Jakby o tym wiedząc, wstał z moich kolan i przeniósł się na kolana lubego, gdzie mrucząc zasnął w najlepsze. Luby został kupiony. 


Popatrzyliśmy na siebie, no przecież go nie wyrzucimy..... Futrzaka pod pachę, do samochodu i do domu. Moje obawy, że dom zostanie w strzępach rozwiały się po pięciu minutach, kiedy to kocisko położyło się w sypialni na podłodze i poszło spać. 

Od tego dnia minęły już dwa lata. Futrzak otrzymał imię Niko i dzisiaj nie wyobrażamy sobie domu bez niego.
Zawsze jak wspominamy ten dzień to wszyscy się śmieją, że to nie my przygarnęliśmy kota, tylko kot sobie nas wybrał i się do nas wprowadził. Muszę przyznać, że coś w tym jest :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it