Stara znajomość nie rdzewieje

Dzień trzeci - Piątek
Poznań
Popołudnie

Uff zrobiło się chłodniej, znaczy się temperatura zaczęła się mieścić w skali na termometrze. Trzeba by się wyczołgać na dwór, mamy umówione spotkanie na wieczór, a jeszcze muszę koniecznie Młodej znaleźć brelok. To nie małe wyzwanie, bo młoda zbiera breloki z kostek z napisem I(love) miasto. Ma już z kilku miast gdzie byliśmy, teraz czas na Poznań. Takie cuda to można kupić z reguły na starym mieście lub rynku, więc tam też poszliśmy, poza tym dobrze by było go zobaczyć w końcu na trzeźwo :D

Obeszliśmy cały rynek, okrążymy ratusz, przemierzyliśmy boczne uliczny, coś na zasadzie za siedmioma górami, za siedmioma lasami, tylko na końcu lipa. Niby miasto turystyczne, a pamiątek kompletnie nie ma. Niie wróć są, można sobie wieżę Eiffela kupić, ale to chyba nie to miasto. Będę musiała coś wymyślić. 

Po drodze zaciągnęłam Lubego na spaghetti do Piccolo. Ja w tej knajpie byłam dwadzieścia lat temu i robili najlepsze spaghetti w Poznaniu. Nic się nie zmieniło, za sześć zeta można się smacznie najeść. Polecam z całego serca, bo naprawdę warto, mają też wersję bezmięsną.

Pod wieczór byliśmy ustawieni z kolegą z młodzieńczych, buntowniczych lat, kiedy to głównym zajęciem było wkurzanie rodziców. Luby to anioł był, ale ja to tak w sumie to, to byłam aniołem (Młoda czyta bloga :D). Nie widzieliśmy się ze dwanaście lat, całe popołudnie się stresowałam o czym będziemy gadać. Minęło tyle czasu. Masakra jakaś, jak przed rozmową o pracę czy wizytą u lekarza, ale jakoś to będzie, upiję Lubego, a on wtedy da radę. 

Spotkanie na ARTKonterach Poznań, tego jeszcze nie odwiedzałam, bo dość nowy projekt. Mega genialny. Pub, imprezownia z kontenerów nad Wartą, a do tego miasto pozwala na rozległym, trawiastym brzegu legalnie sobie piwkować i nawet grilla rozpalić. Wbrew obawom pełna kultura. Grupki młodzieży siedzą sobie na kocykach i sączą piwko, śmieją się, żartują i dobrze bawią w chłodzie rzeki wieczorem. Obok nas kibice Lecha sobie gardła zdzierali, ale o dziwo bez bijatyk, kulturalnie sprawdzali czy dadzą radę na meczu. Byłam w mega poważnym szoku.

Moje i Lubego obawy się totalnie nie sprawdziły, bo strasznie miło spędziliśmy wieczór i bardzo żałowaliśmy, że tak krótko trwał. Bawiliśmy się świetnie w mega świetnym towarzystwie ( a wiecie, że nie słodzę na ściemę, bo potrafię być wredna i sarkastyczna ). Smerfusie chyba przejdą do historii. Tak więc będziemy czekali na rewanż w Kołobrzegu. 

Międzyczasie pewien kibic Barcelony postanowił sprawdzić jak się popełnia samobójstwo przy trzydziestu kibicach Lecha. Szybko ślad po nim zaginął w ciszy i kulturze :) 
Nasze sympatyczne towarzystwo miało kawałek do domu, więc skorzystało z taksówki, my poszliśmy sobie spacerkiem z GPS-em. Uwaga, tak znowu wredny jeden, googlowy masakryczny, achh oni już dotarli, a my, no cóż szliśmy, ale wokoło pełno pubów i restauracji, noc ciepła, więc pocieszająca było to, że jak coś to mamy co jeść i pić i gdzie spać, do rana przetrwamy. 

To w lewo to w prawo w końcu jednak osiągnęliśmy cel i GPS nas uprzejmie poinformował, że mamy iść w prawo i dalej kilometr, a to ciekawe bo staliśmy już pod hotelem. Pozbieraliśmy choinkę, którą radośnie kibice przytulali, ale najpierw ją wyjęli z doniczki, sama już nie umiała trafić. Powiedzieliśmy pani z recepcji, że trzeba posprzątać po choince, bo z radości się skupkała ziemią i poszliśmy spać ;)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it