Gdyby kózka kopytkiem nie machała

Dzisiaj z cyklu: autodestrukcja. I nie mam tutaj w żadnym wypadku na myśli zniszczenia samochodu. Otóż czasem człowiek zrobi zanim coś pomyśli, albo jak to było w moim przypadku najpewniej, dozna chwilowego zaćmienia umysłu.

W swej bezmiernej głupie chciałam pokazać, że mam hipermobilność stawów. Otóż polega to na tym, że można bez przeszkód dotknąć kciukiem przedramienia (tej samej ręki oczywiście) wyginając go do środka. Tyczyło się to zarówno i prawej i lewej ręki. Oczywiście pokazałam i w tym momencie.... się nic nie stało. Aczkolwiek jak mówi powiedzenie coś się odwlecze to nie uciecze. Po jakichś dwóch godzinach zaczęło mnie coś w prawym nadgarstku kłóć. W tym który był w czerwcu na rehabilitacji, bo z reguły hipermobilność stawów prowadzi też do cieśni nadgarstka itd. nie będę tutaj zanudzać terminologią medyczną, wystarczy hasło wrzucić w google. Od czerwca wszystko było cudownie, ręka jak nowa. Po kolejnej godzinie coś bardziej zaczęło boleć, z godziny na godzinę zaczynało być coraz mnie zabawnie.
Finalnie wieczorem przysłowiowe podrapanie się po zadku nawet nie wchodziło w grę. Wygiąć dłoń do góry niet, w dół niet, obrócić niet, pogratulowałam sobie sama inteligencji, posmarowałam rękę maścią i wsadziłam w usztywniacz, licząc że mi coś po prostu przeskoczyło, pokręcę ręką i będzie za jakąś godzinę ok. Wspominałam już, że jestem naiwna? Ba mało powiedziane, bo po godzinie było ni mniej ni więcej tak, że jedyne co mogłam zrobić to trzymać rękę prosto, żeby nie bolało. Powyklinałam moją inteligencję, że akurat musiałam się popisywać jak ja to potrafię kciukiem dotknąć przedramienia i pozycji ręka jak przy kiju poszłam spać. O dziwo nawet udało mi się w miarę noc przespać. Obudziłam się nadzieją, że już po sprawie, Ha nic bardziej mylnego. Można by powiedzieć Ni ch...ja. Rano stan taki sam jak wieczorem, ale przecież nie będę się nad sobą rozczulać, cały dzień zaplanowany w tym RTG kręgosłupa (nieeeee tego nie połamałam ani nic, po porostu zaczynam intensywne treningi i trzeba sprawdzić czy jest prosty itd. żebym sobie krzywdy nie zrobiła - chociaż w przypadku RTG zastawiałam się czy nie zamienić go na prześwietlenie mózgu, co by sprawdzić czy coś tam mam w kontekście wpadania na takie błyskotliwe pomysły, jak z wyginaniem ręki), jakaś tam dostawa do ogarnięcia, projekty do zrobienia. Nie ma, że boli, obowiązki wzywały. Czyli challenge accepted!
Tak więc dzień zaczęłam od małych sukcesów, pierwszym było uczesanie się, a jak się ucieszyłam kiedy mi się udało, jakbym w totka wygrała. Z makijażem nie było już tak prosto, większość poszło lewą ręką, a i od czego są zęby? Ja tuszu nie odkręcę?! To tylko większa końcówka długopisu! Mycie zębów lewą ręką też nie było takie trudne jakby się mogło wydawać. Ale za to ubranie się było już małym wyzwaniem, ale przecież nie wyjdę bez bielizny, po kilku próbach w końcu się udało, a ja ledwo żyłam, ale się UDAŁO! Po wyjściu z domy i przekluczeniu - lewą ręką, byłam pewna, że już wszystko mi się uda. A mój dzień właśnie rozpoczął się pod znakiem małych sukcesów i leworęczności. Jak dobrze, że mamy zapasową rękę! Jakoś udało mi się cały dzień przetrwać, nawet dojechałam na RTG samochodem, pomijając fakt, że wsteczny wrzucałam lewą ręką, cholera dlaczego nie mamy kierownicy o prawej stronie :D, ale dzięki Bogu ze wstecznego za często się nie korzysta :D Odkryłam, że jeżeli nawet do własnej głupoty i takich problemów podchodzi się z uśmiechem (bo przecież się już stało) jakoś to wszystko idzie lepiej.
Poza faktem, że niestety sama sobie treningi właśnie zawiesiłam, co mnie irytuje, ale muszę to jakoś przeboleć, przecież od czasu do czasu przerwa się też przyda. Wieczorem było już lepiej, mimo faktu, prawy nadgarstek jest ciut 2x większy od lewego, ale przecież nikt nie jest idealny :P. A dlaczego nie poszłam do lekarza? A dlatego, że najpierw do rodzinnego czekałabym tak długo, że został by ze mnie sam szkielet. Efektem czego dostałabym skierowanie do ortopedy, a do ortopedy zanim się człowiek dostanie to mu w tym czasie trzecia ręka wyrośnie lub jeżeli dożyje to go prawnuki na wizytę będą musiały zawieźć. Tak więc z uporem stosuję maść dla sportowców, noszę usztywniacz i dzięki Bogu to pomaga :D Ale nauczkę dostałam i pomyśleć, że pokazywałam też, że potrafię kostki tak wykręcić, że stanę za bokach stóp, uff chociaż tutaj miałam szczęście :D

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it