Urodzinowe szaleństwo x 90

Luby ma babcię, babcia Lubego w październiku kończy 90 lat, okrągła liczba więc padła propozycja w rodzinie Lubego co by jakąś imprezkę z tej okazji zorganizować. 
Pomysł całkiem zacny, babcia fest kobita, więc trzeba uczcić taką okazję! Informację o tym, żeby się dzieci i wnukowie zrzucili jak najbardziej poparłam łapkami i rączkami. W końcu 90 lat ma się tylko raz, a przy 100 wątpię, żeby już babci się chciało gdzieś wychodzić.
Temat ucichł na jakiś czas... ale październik zbliżał się wielkimi krokami....
Więc pewnego wrześniowego dnia Lubego odwiedziła jego kuzynka z wieściami, a te bynajmniej nie były pomyślne. Nie, nie z babcią wszystko w porządku, ale impreza umarła śmiercią nagłą i tragiczną. Odbyć się odbędzie, ale po co lokal, nieee przecież wszyscy się zmieszczą u babci ewentualnie u cioci. I tutaj należy wyjaśnić, babcia Lubego nie ma domu, domku, apartamentu, mieszka w dwupokojowym, małym mieszkanku w przedwojennej kamienicy, która stoi chyba już ostatkiem sił. Przy ostatniej wizycie zastanawiałam się czy to siano wystające z sufitu pomiędzy piętrami to jakiś wyborny żart czy budynek słomą i błotem trzyma się życia. Ciocia raz, że mieszka kawałek od babci Lubego, to salonów też nie posiada, tylko małe, co prawda urocze, ale nadal małe mieszkanko. Ale ciocia obiecała, że zrobi bufet szwedzki i damy radę. Po szybkim przeliczeniu minimum 30 dorosłych osób plus dzieciaki, już sama ilość butów w przedpokoju będzie zaporą nie do pokonania. Licząc ilość krzeseł i kanapę mamy aż 8 miejsc siedzących, normalnie jak PKP w wakacje, kto się nie załapie ten stoi :D.
Ktoś by pomyślał, że mało zabawnie, to dodajmy jeszcze, że babcia Lubego swą 90 jesień obchodzi w środę. Przełożyć na weekend, no gdzie tam, no po co? I teraz cała familia musi brać urlopy, dzieciaki zwalniać ze szkoły, bo starszyzna rodu się uparła, że 90 się nie przekłada. A mnie diabełek w duszy szepce, że jak babcia dociągnęła do tej 90 to i do soboty też by dociągnęła :D.
Czyli podsumowując, w środę wziąć cały dzień wolnego, tułać się samochodem dwie godziny w jedną stronę (bo niestety to jest kawałek drogi) potem stać jak w PKP przez kolejne kilka godzin w przyjaznej atmosferze, uradowanej całej reszty familii, która też musi stać, aby później znowu turlać się dwie godziny z powrotem. Cholera chyba dorzucę sobie do tej wyprawy popcorn, bo zapowiada się naprawdę ciekawie :D, już widzę tą walkę kto pierwszy dopadnie krzesła :D

Wisienką na torcie będzie spacer rodzinny na cmentarz i dzisiaj pewien komentarz chociaż czarny humor bardzo mi się spodobał. "Spacer na cmentarz, żeby pokazać babci prezent".

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it