Oddaj, to moje, to mój parking!
Kiedyś szynka, papier toaletowy czy buty były towarem deficytowym w PRL-u, teraz miejsce parkingowe powoli zaczyna być na miarę złota. Jeżeli jakaś wspólnota ma tylko możliwość to obwarowuje się szlabanami, zasiekami i dostawia wieżyczki wartownicze, aby przypadkiem sąsiad z bloku obok z innej wspólnoty nie zaparkował. "Czyli mój lizak, oddaj! Ja się nie dzielę!!! Bo powiem mamie (zadzwonię na straż miejską!)" Nagminnie parkingi stoją puste, ale niech tylko jakaś rejestracja nie taka - "oo to już telefon i straż miejska". A panowie przyjeżdżają, robią przysłowiowego zeza, bo to aż takie ważne i priorytetowe wezwanie, wsadzają papierki za wycieraczkę i ze ogromnym wzdechnięciem wsiadają do samochodu. Ok rozumiem wszystko, ale jakim to imbecylem trzeba być, żeby się kłócić o miejsce na parkingu, gdzie w koło dwadzieścia miejsc wolnych z sąsiadem z klatki obok, bo to już inna wspólnota. Ludziom już się w głowach poprzewracało. Czekam na instalację kamer monitoringu lub jak w Rosji granaty w kołach.
Ostatnio sama się uśmiałam. Wracamy sobie z Lubym do domku czterokołowcem, w nasz wozik na rejestracji z innego miasta, bo leasing, ale reklama na tylnej szybie jak byk wypisane miasto w którym bytujemy. Elegancko parkuję sobie pod blokiem, na miejscu oznaczonym oczywiście tabliczką pt.: "dla mieszkańców tego, a tego bloku" - czyli tam gdzie mieszkamy. Za mną następny samochód, a pech chciał, że zajęłam ostatnie miejsce parkingowe. Widzę już w lusterku jak kierowca z samochodu za mną się gotuje. Zbieramy się, wysiadamy, a tamten samochód jak stał tak stoi, jakby się czaił... powolne opuszczenie szyby.... pani kierowiec - "A państwo to tutaj mieszkają?!!!" - tonem, mam Cię, wyrwę Ci nogi i zjem głowę jak modliszka po kopulacji. No tak zobaczyła Pani rejestracje inne, reszty oczywiście już nie i się nakręciła. W oczach wyraz tryumfu, że nam pokaże, da popalić, dopiero teraz zobaczymy! Tym razem nie wytrzymałam - "Tak, mam dowód pokazać?! Samochód w leasingu.... " - wyrzuciłam jednym tchem. Szybka poszła w dół, ani przepraszam, ani nic, ot pech, jak to czasem można się nadziać! Aż dziwne, że cały wieczór czkawki nie miałam.
Komentarze
Prześlij komentarz