Małe sukcesy są najlepsze

Dzisiaj o tym .... jak poznałam siebie od nowej strony.
Na co dzień jestem w miarę spokojną osobą i jak to Luby mówi daję ludziom sobie wchodzić na głowę. Zawsze staram się żeby każdy był szczęśliwy i można na mnie wszystko wymusić, bo nienawidzę jak ktoś na mnie krzyczy. Ten dzień miał był jednak inny....

Młoda się rozłożyła. W sumie to nic nowego. Jesień, lata toto tylko w bluzie bez kurtki. Żadna nowość. Zapakowałam więc swe dziecię do samochodu i powiozłam do lekarza. 

Tutaj muszę zaznaczyć co istotne i ważne, że nasz lekarz przyjmuje bardzo krótko w ciągu dnia bo dwie, trzy godziny i swoje w kolejce trzeba odstać i odczekać. Nieraz nawet przychodzi się pół godziny wcześniej żeby być piątym w kolejce i zmieścić się w czasie jego przyjmowania. 

Tak więc swoje ostałyśmy, odczekałyśmy i Młoda dostała skierowanie na badania krwi itd. W sumie był czwartek rano , a Młoda jeszcze nic na ruszt nie wrzuciła, więc raz dwa pobiegłyśmy to załatwić. Wyniki do odebrania dnia następnego. W piątek niestety nasz pan doktór wziął wolne. Zostało nam siedzieć i czekać w poniedziałek od rana.
Stawiłyśmy się na ósmą rano i zastałyśmy poczekalnie wypełnioną po brzegi. Po szesnastej osobie w kolejce przestałam liczyć, pogubiłam się. Uzbroiłyśmy się więc w cierpliwość i z nadzieją, że do godziny jedenastej (bo tylko do tej tego dnia były przyjęcia) się załapiemy.

Godzina za godziną ludzie wchodzi i wychodzili. Parę osób próbowało wbić się na zasadzie: "Ja tylko po skierowanie", "Ja tylko po receptę" itd. Niestety wszystkie misje tego typu zakończyły się niepowodzeniem za sprawą pewnej pani z chorym mężem, która jak cerber pilnowała kolejki. I akurat mieliśmy to szczęście, że była przed nami. Umknął jej tylko jeden pan, który cichaczem wbił do gabinetu, ale to tylko ją zdeterminowało i rozwścieczyło do walki o swoje. Po dwóch i pół godzinie grzebania w telefonie, oglądania sufitu, modlenia się żeby matka w końcu dała temu biednemu dziecku smoczka ... już prawie byliśmy w ogródku i prawie witałyśmy się z gąską. Przed nami jeszcze pani Cerber i yupi damy radę jeszcze dzisiaj to załatwić. Wizja, że nie będę musiała tam kwitnąć następnego dnia napawała mnie ogromnym optymizmem. Na to przybyła Pani przez duże P. Wcale nie taka starsza Pani, żwawa sześćdziesięciolatka z nosem przy suficie. Typowa opcja "Ja tylko wejdę po skierowanie" Pani Cerber już puściły nerwy i kulturalnie acz dosadnie obsztorcowała babsztyla, że "ona czeka z chorym mężem już kilka godzin i że nie ma opcji, żeby się baba wepchnęła". Pani skierowanie próbowała coś tam jeszcze kombinować ale jeden wzrok w typie bazyliszka ją stanowczo usadził. I tak po prawie trzech godzinach czekania, kiedy to zostało jeszcze piętnaście minut przyszła nasza kolej.

Akurat lekarz miał pięć minut przerwy, a pani Cerber z mężem już poszła do domu. Pani skierowanie wyczuła więc świeżą krew. Trzeba przyznać, że cwana z niej bestia była. Bo pokombinowała sobie, że siądzie na mnie, że mam przepuścić matkę z dwuletnim dzieckiem (z przeziębieniem, żwawo biegającym do poczekalni) która pięć minut wcześniej przyszła. Dalej jej plan jak podejrzewam polegał na tym, że skoro mamusi załatwi wejście to przy okazji wejdzie z nią tylko po skierowanie (na marginesie mamusia sobie cierpliwie czekała). Przecież jej teraz nie odmówi. Trzeci dzień z rzędu po trzech godzinach kwitnięcia z dzieckiem, z wynikami które tylko jeszcze przez piętnaście minut może ogarnąć nasz rodzinny jakoś nie za bardzo byłam skłonna jednak na to pójść. Nie dostałam nawet szansy wytłumaczenia, co i jak, że Młoda chora, że tak weekend już czekałyśmy, że byłyśmy już z rana w piątek itd. po moim skromnym "nie" prawie mi Pani skierowanie głowę urwała.
Dowiedziałam się, że jestem "wyrodną matką, nieczułą, bez serca kobietą, że nie mam uczuć, że moja Młoda to duża dziewczynka". Duża to co może medycynę skończy i sama się zdiagnozuje?! I w ten deseń aż nie weszłam do gabinetu. Ugryzłam się w język, bo kultura i człowiek został tak wychowany, niech cię kopie babcia, a ty jej miejsca ustąp w autobusie. Jednak tym razem chyba jakaś żyłka mi w mózgu poszła, bo jednak stwierdziłam, że nie, że mam dość.

Wychodząc z gabinetu ładnie wszystkim na poczekalni powiedziałam do widzenia, a to pani skierowanie zwróciłam się osobiście słowami "do widzenia stara jędzo" i odmaszerowałyśmy. Za plecami usłyszałam tylko dźwięk zapowietrzania i oburzenia. Młoda powiedziała, że słyszała jeszcze jakieś złorzeczenia za naszymi plecami, że mnie matka źle wychowała, a dla mnie za dobrze jednak wychowała, bo inna osoba to by panią jędzę już dawno przewiozła. I byłam kulturalna bo jej nawet do widzenia powiedziałam :D

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it