Czarny piątek
Miejsce akcji: Biuro Osoby: Ja i wredne urządzenie zwane komputerem Czas akcji: dziś - jesiennie, zimno i dołująco Od rana wiedziałam, że dzień nie będzie najlepszy. Obudziłam się o 5 rano i ni rusz nie mogłam zasnąć. Dzięki zapoznaniu się z nowymi demotywatorami, artykułami na joe monterze i innych serwisach nie obciążających moich styków tak bardzo o tej godzinie, dotrwałam jakoś do 6. Moje nadzieje, że mój luby zaraz wstanie do pracy, uległy rozwianiu, gdy stwierdził, że on jeszcze pośpi jeszcze 30 minut. Notoryczne skrobanie w drzwi sypialni uświadomiło mi że sierściuchy chętnie wpadną i się przytulą. Po otwarciu drzwi przez sypialnię przeszło małe tornado w postaci JJ i lekka bryza morska w postaci Nika. Dywaniki na podłodze widać wprawiły je w dobry nastrój, bo zamiast wbić do mnie do łóżka i utulić Pańcię do snu, postanowiły odbyć walkę w stylu MMA. No cóż trza było wypełznąć z łóżka i szybko je usunąć za drzwi, bo lubego chrapanie dziwnie zaczynało już przypominać warcze...