Czarny piątek

Miejsce akcji: Biuro
Osoby: Ja i wredne urządzenie zwane komputerem
Czas akcji: dziś - jesiennie, zimno i dołująco
Od rana wiedziałam, że dzień nie będzie najlepszy. Obudziłam się o 5 rano i ni rusz nie mogłam zasnąć. Dzięki zapoznaniu się z nowymi demotywatorami, artykułami na joe monterze i innych serwisach nie obciążających moich styków tak bardzo o tej godzinie, dotrwałam jakoś do 6. Moje nadzieje, że mój luby zaraz wstanie do pracy, uległy rozwianiu, gdy stwierdził, że on jeszcze pośpi jeszcze 30 minut. Notoryczne skrobanie w drzwi sypialni uświadomiło mi że sierściuchy chętnie wpadną i się przytulą. Po otwarciu drzwi przez sypialnię przeszło małe tornado w postaci JJ i lekka bryza morska w postaci Nika. Dywaniki na podłodze widać wprawiły je w dobry nastrój, bo zamiast wbić do mnie do łóżka i utulić Pańcię do snu, postanowiły odbyć walkę w stylu MMA. No cóż trza było wypełznąć z łóżka i szybko je usunąć za drzwi, bo lubego chrapanie dziwnie zaczynało już przypominać warczenie. W końcu nastała godzina 8:30 i już wszyscy domownicy wynieśli się do szkoły i do pracy. Jeszcze pięć minutek i wstaję ja też. Oczywiście w tym momencie postanowił przywlec swoje futro młody sierściuch i wtulić się we mnie. Ależ oczywiście przeklęte pięć minutek. Tylko chyba mierzone w minutach świetlnych. Otworzyłam oczęta i niech to wszystkie klątwy tego świata, demony i inne zmory porwą - zaspałam, damn it. Pół godziny bym jeszcze jakoś przełknęła, ale 11:30???!!! Alem się popisała. Ech, biegusiem szpchlen machen, kiełki pucen, ciuchen nakładen i hanię i do pracy. Mogłam jednak spać dalej. W następnej kolejności ekspress do kawy robią sssss, pssss itd. postanowił przekonać mnie, że jednak nie powinnam dzisiaj przychodzić do biura. Demon akurat dzisiaj musiał się zapowietrzyć?!! Po godzinie uwierzyłam naiwnie, że zła karma jednak mnie opuściła. I tak wpadłam na genialny pomysł naprawienia uszkodzonej bazy subiekta. Co nieco odinstalowałam, co nieco przywróciłam, co nieco czekoladki zjadłam jak Kubuś Puchatek ( ja jednak mam majtki ;P ). Finał ni mniej nie więcej jest taki. Cd rom się od jakiejś godziny sam zamyka i otwiera. Dlaczego, nie wiem. Ktoś powie, zrób restart. Ba zrobiłam i nawet kilka, a cd rom nadal jakby był głodny, otwiera i zamyka swój pyszczek nieustannie, ot tak sam z siebie. Naprawianie subiekta nie poszło mi lepiej. Instalacja na nowo dała mi ciekawą pętle niczym wielki zderzacz hadronów pt.: aktualizuj bazę danych -> zrób back up -> back up się wywala i tak stoimy w martwym punkcie. Do tego czekolada zaczyna się niebezpiecznie kończyć. Czyli czarny piątek nic dodać nic ująć. Dla bezpieczeństwa chyba dzisiaj zrezygnuję z wszelkich planów i pójdę po piwo i nachosy. Schowam się pod kołdrę i będę udawała poduszkę. Lepiej nie drażnić losu.
Morał z tego taki:
1. Jak informatyk naprawia swój komputer to zawsze coś popsuje 
2. Trza iść kupić czekoladę, bo zeżarłam już wszystko 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it