Bo trzeba mieć plan na plan

W życiu nigdy nie szukałam pracy, bo praca zawsze sama do mnie przychodziła, więc gdy zabrałam się za to pierwszy raz w życiu, nie uwzględniłam paru zmiennych. W tym jednej bardzo ważnej zmiennej - nigdy nie umawiaj dwóch rozmów kwalifikacyjnych po sobie w odstępie około półtorej godziny w dużym mieście, którego kompletnie nie znasz! W mieście w którym byłam w życiu ze trzy razy i to w większości na rynku głównym. Ale raz się żyje i tego typu sprawy, więc w sumie co tam.....

Podstawa to plan, plan musi być, bo przecież muszę mieć plan na plan. Ale jak to z planami bywa czasem nie wychodzą, więc najpierw należy go przetestować. Skoro już przemieściłam swoje szanowne jestestwo do odpowiedniego miasta, wpadłam na genialny w swej prostocie plan. Ha! Dzień wcześniej ogarnę trasę pomiędzy jedną rozmową a drugą, no bo przecież to nie może być blisko siebie, no nie może, bo było by zbyt łatwo. Ale w sumie to i dobrze, bo jak jest łatwo to potem coś się takie stanie, że będzie jeszcze gorzej. 

Jak postanowiłam tak i zrobiłam. Wstałam o magicznej godzinie dziesiątej rano, wstałam to mocno powiedziane, w hotelu piekielnym człowiek po prostu zaprzestawał leżenia w łóżku. Zrzucał swoje zwłoki na podłogę, zbierał się w całość i starał wyglądać jakby funkcjonował (status - oczy namalowane na powiekach). Ogarnęłam się ogólnie, zapakowałam w wygodne ubranie i co istotne klapki - japonki (to naprawdę istotny fakt * :D) i ruszyłam w drogę. 

Jako osoba "nie stąd" popełniłam pierwszy poważny błąd, w godzinach południowych wsiadłam w autobus, przy temperaturze około 36 stopni w cieniu. Już wiem jak się czuje kurczak w piekarniku i nigdy więcej już mu tego nie zrobię, ewentualnie zostawię mu zapas wody, i jakiś dobry klimatyzator :D Gdy już wypłynęłam z autobusu i powróciłam do postaci ciała stałego, popełzłam tam gdzie kazał gpp w telefonie. Obejrzałam ogólnie okolicę, ładne nowe budynki **. Czyli pierwsza część planu została opanowana. Przed realizacją drugiej części planu nauczona gorącym doświadczeniem czym jest korek w lato w dużym mieście, powzięłam mocne postanowienie, że tylko tramwaj :D No tak, ale duże miasta mają to do siebie (miasta z tramwajami), że przystanek autobusowy nie zawsze pokrywa się z tramwajowym, no przecież jakby śmiał! Jak już namierzyłam przystanek byłam dość znacznie przypieczona na słoneczku, bo drzewa to przecież samo zło, po co je trzymać w mieście. Udar słoneczny jest taki modny. Przejażdżka sardynkowozem też nie należała to najprzyjemniejszych doświadczeń. Kosz z węglem i sauna jak się patrzy. Wypadłam razem z tłumem, bo wysiadanie jest pojęciem mocno abstrakcyjnym i przereklamowanym. Zerknęłam w gps iiiiiii okazało się, że jestem pół godziny od miejsca docelowego. Jak to możliwe?! Chwila konsternacji, próba uruchomienia przegrzanego już mocno procesora. Iiii chyba to mam, taaaa jeżeli przystanek nazywa się "A" to przystanek "małe A", to cholera nie jest to samo. Tadam odkrycie roku na miarę nagrody Nobla, chociaż może jednak Darwina :D.

Pół godziny później, doczołgałam się do miejsca docelowego. Ciut półżywa, lekko podsmażona w sosie własnym, ale zadowolona, bo średnio nie powinnam się spóźnić o ile znowu nie poplączę przystanków. Do szczęścia zostało mi jeszcze sprawdzić, gdzie jest przystanek na którym wysiądę, bo przecież doszłam piechotę tutaj z innego. Logicznie myśląc jeżeli po jednej stronie jest przystanek to po drugiej powinien być też prawda? Prawda?! To dlaczego go nie postawili? Bo przecież postawili go w innym miejscu, no przecież to takie logiczne. No nie logiczne. A może to logika kwantowa? Kto ich tam wie, po czterdziestu minutach człapania w jedną stronę odpuściłam sobie. Czarne i czerwone plamki przed oczami nie wróżyły nic dobrego.

Ale plan wykonałam. Chociaż w hoteliku z piekła rodem - obiecuję go też opisać, padłam jak stałam na łóżko i odpłynęłam... o siedemnastej.

* Istotny bo po tej wyprawie do końca lata musiałam chodzić w tych przeklętych japonka, bo mi się nogi w paski opaliły i wyglądało to dość zabawnie
** Cóż następnego dnia okazało się, że akurat te budynki to nie te i finalnie trafił mi się dość ciekawy, skromny, parterowy budyneczek, żeby nie obrazić go mianem baraku (ale to też obiecuję opisać, ale historia ma happy end - bo jak mówi powiedzenie nie należny oceniać książki po okładce).






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it