Kostek
Cierpliwie ponad dwa lata oszczędzałam na pracowniczej karcie sportowej, aby zakupić sobie wymarzony rower. Po tygodniu eksperymentów jak zapłacić tym wytworem szatana, w końcu udało mi się ów pojazd dwukołowy nabyć. Z Lubym więc udaliśmy się po podstawowe zakupy w typie kask, bo Luby bez tego mi nawet chyba posiedzieć na rowerze by nie pozwolił :P* Do tego jeszcze inne, niezbędne gadżety, jak lampki itp. i byliśmy gotowi do wyprawy.
Na pierwszy raz, trasa niezbyt wymagająca, leśna, dookoła stawów, ale bez szaleństw w stylu wertepy i totalny cross. Tak, żeby usiąść na czterech literach ( i nie mówię tutaj o uchu) następnego dnia w pracy. Przygotowani, pozytywnie nastawieni piękną pogodą wyruszyliśmy w trasę. Pierwszy podjazd, nawet nie w lesie, nawet jeszcze dobrze się nie rozpędziliśmy, pagórek na trawie i Lubemu udało się skręcić kostkę. O ironio, tak kostkę na rowerze (na jego obronę, że przerzutni nie takie, że równowaga itd., czyli jednym słowem tylko on tak potrafi). Aczkolwiek jak każdy mężczyzna, duma, ego i tego sprawy nie poddał się i wyprawa doszła do skutku. Bo propozycje powrotu do domy były stanowczo odrzucane. Było naprawdę świetnie, podrzucam więc fotki, a Luby? A Luby siedzi teraz na L4 :D Kurtyna......
To był wypadek....
OdpowiedzUsuń