Z(a)gubienii - Lost

W zeszły weekend było to cudowne święto zakochanych pod patronatem św.Walentego. Patron całkiem dobrze wybrany, bo poza zakochanymi jest też patronatem chorych umysłowo, ale przecież to to samo. Zakochany to jak chory umysłowo. 

Tak czy inaczej, siedem lat temu wpadłam na genialny pomysł! Otóż ślub 14 lutego to jest TO! Mój przyszły małżonek vel Luby nigdy nie zapomni o rocznicy naszego ślubu, zadbają o to wszystkie media społecznościowe, radia i telewizja i sklepy, czyli wszystko co go otacza. Tutaj miałam rację, nie było roku, żeby zapomniał, po prostu się nie da. W koło pełno serduszek, misiów, molestują dookoła bardziej niż przed Bożym Narodzeniem.

W tym roku w związku z tym, że początek roku był dla mego Lubego bardzo nerwowy i pracowity, pomyślałam sobie, że zabiorę go na weekend do Gdańska. Ot taki wypad na sobotę i niedzielę. Pospacerujemy sobie po Starym Rynku w Gdańsku, posiedzimy w Star... na kawce, wyskoczymy na coś dobrego do restauracji i spędzimy wspólnie wieczór w hotelu z butelką wina. 

W lutym nie ma tłumów więc nie było problemu z zarezerwowaniem pokoju w tym hotelu co zawsze. Zapakowaliśmy się w sobotę rano w autko i ruszyliśmy przed siebie wyposażeni w kawusię. Po drodze wstąpiliśmy odwiedzić moją babcię i ciocię w Słupsku, wypić herbatkę i pogadać. Moja ukochana Ciotunia oczywiście musiała mnie przywitać na dzień dobry hasłem - o przytyłaś! 
Kocham Ciocię ale w tym momencie szukałam jakiegoś wałka. No ok zgodziłabym się z tym, jakbym od trzech miesięcy nie zasuwała na siłowni i nie wyzbyła się słodyczy, za którymi tęsknię.... chlip chlip.... Luby pocieszał mnie, że to przez sweter, pewnie i tak ( bo sweter faktycznie megaaa szeroki), ale każda kobieta wie jak takie słowa wywołują w niej demona. 

To już powinno mi dać do myślenia, ale gdzie tam, nie świadomi niczego pojechaliśmy dalej...

Na dzień dobry pomyliłam drogę do hotelu, chociaż byliśmy tam już chyba ze trzeci raz, do tego posłuchałam się głupiego GPS-a, który jak zwykle po złości skierował mnie nie w tą bramę. I niech ktoś mi powie, że urządzenia nie są złośliwe, taaaa. Po odebraniu kluczy do pokoju i wdrapaniu się na drugie piętro okazało się że pokój był niedawno odświeżany i mamy w pakiecie noc na haju, czyli witaj chemiczna woni farb i innych specyfików. Luby stwierdził, że nie ma opcji i pokój zmieniamy, cóż przeprowadzka na parter, ot takie zwiedzanie hotelu. W nowym pokoju co prawda brak balkonu, ale w lutym raczej zbytnio i tak nam to nie przeszkadzało :)
Rzuciliśmy bagaże i pognaliśmy w miasto. 

W pierwszej kolejności oczywiście dobra kawa. Jako, że jestem fanką dobrej kawy i nawet Coffee Luvac w życiu piłam ( to ta z kupki lisa, ale kupki nie czuć ;p) nigdy więc nie odpuszczam wyprawy do jakiejś kawiarni. Szczególnie mam upatrzoną sieciówkę ze Seattle z nazwą na S.. Potrójny shot espresso i jestem jak nowo narodzona, kilka godzin w samochodzie poszło w zapomnienie. 
Poszwendaliśmy się to tu to tam, kupiłam coś Młodej ot zjedliśmy coś i stwierdziliśmy, że nie po to przybyliśmy do Gdańska, żeby w galerii siedzieć. 

Czas do samochodu. I tutaj mała konsternacja, przy jakiej literce go zostawiliśmy na parkingu. Co prawda parking dwupoziomowy, zapamiętałam, że poziom pierwszy, ale co z tego jak parking ogromniasty. Chcąc nie chcąc zaczęliśmy zabawę w poszukiwaczy skarbów, gdzie nagrodą jest zlokalizowanie własnego samochodu. Po trzydziestu minutach miałam już dość, nie tak wyobrażałam sobie szwendanie się po galerii handlowej. Z Lubym się rozdzieliliśmy co by szybciej znaleźć nasze autko. W końcu jakimś cudem po przejściu kilku wejść, jak normalnie za siedmioma górami i lasami znalazłam samochód, ale ZGUBIŁAM Lubego! No jak nie urok to sr...oka. Poszłam szukać Lubego, mimo że namierzaliśmy się przez telefon wcale tak łatwo nie było. I co i znowu zgubiłam samochód! Tym razem poszło szybciej, bo już mniej więcej wiedziałam, gdzie jest. Ale już miałam dość.

Jadąc na Stare Miasto znowu się pogubiłam, jakiś urok cholerny, nigdy się nie pogubiłam, w Gdańsku już parę razy byłam i nie miałam z tym problemu. Zaczęłam powoli podejrzewać nieczyste moce. Może i ktoś powie, że coś takiego nie istnieje, ale mówię wam jestem pewna, że to jakaś wiedźma urok rzuciła. Zaczynałam coraz bardziej w to wierzyć, zwłaszcza, że znowu pogubiłam drogę do Hotelu, będąc przy hotelu! Ha to dopiero wyczyn. 

Pomyślałam, że to zmęczenie jazdą itd. prześpimy się i rano będzie lepiej. 
Następnego dnia "wyspani" i pozytywnie nastawieni do świata po pysznym śniadaniu, wybraliśmy się do Centrum Nauki Experyment. Tutaj nie ma co opisywać, świat dużych zabawek dla dzieci małych i dużych, czyli Luby z głowy na jakieś dwie godziny. 

A potem coś dla dużych dziewczynek, czyli słynny szwedzki sklep meblowo wszelakostronny. I co? I tak znowu się cholera zgubiliśmy. Ale to tym razem wina GPS-a. Dwa razy bredził lekko w prawo, zamiast w prawo i oczywiście przejechaliśmy zjazd z ekspresówki. I niech ktoś mi teraz powie, że to nie urok. co? Raz to rozumiem, ale dwa razy ten sam błąd i gratis dodać sobie jedenaście kilometrów, bo to obwodnica? W to nie uwierzę. 

Podsumowując, cały weekend się gubiliśmy, zgubiliśmy samochód, nie tam nas nawigacja kierowała i Luby jeszcze czapkę zgubił. Czyli naprawdę klątwa. Ale przynajmniej Luby wypoczął psychicznie, ja wróciłam ciutek chyba bardziej zmaltretowana :D We wtorek mam jechać do Szczecina, chyba zapakuję śpiwory na wszelki wypadek.....


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it