Dieta Kliniczna

Dzisiejszy odcinek dedykuję wszystkim, którzy muszą przetrwać w rzeczywistości polskich szpitali i klinik.

Otóż Luby po wieloletnich zmaganiach został zmuszony przeze mnie aby coś zrobić ze swoim chrapaniem (wiem zabijesz mnie kochanie, ale dużo osób chrapie). Faktycznie dużo osób chrapie i już pomijając fakt, że współśpiący jest wiecznie w....ny znaczy się zły, to może się okazać, że na dłuższą metę takie chrapanie jest bardzo szkodliwe, nie tylko dla szyb ;P Nocne piłowanie powoduje chroniczne zmęczenie, a co za tym idzie osobnik chrapiący jest wiecznie zły, zmęczony, podenerwowany, obrywa się z reguły wszystkim dookoła. Tak więc nie dość, że jestem budzona, to jeszcze w ciągu dnia Luby często chodzi zły. Miłość miłością, ale sen też kocham :D Tak więc znalazłam Klinikę i nakazałam się zapisać, umówić, zarejestrować itd. pod groźbą wiecznie przesolonych ziemniaków i kotletów. Ku memu zdziwieniu czas oczekiwania na wizytę nie wyniósł jak myślałam przepisowych nfz-owkich dwóch czy trzech lat, jak to często w naszym cudownym kraju bywa, tylko coś koło czterech miesięcy.
Luby jak to Luby powiedział, że wszystko wie, umówiony jest na ten i ten termin na godzinę dwunastą na konsultację, a potem wieczorkiem będzie miał miejscówę do spania za free. Czyli jakiś masochista lekarz będzie patrzył całą noc jak Luby chrapie w najlepsze w Klinice. 

Jako, że to wyprawa do Trójmiasta, a od nas to tak ze cztery godzinki samochodem, stwierdziłam że połączę miłe z pożytecznym i zabiorę ze sobą Młodą, przy okazji ogarniemy sobie babski wypad.

Liczyć trzy i pół godziny jazdy z GPS-em to mało, nie dość, że padalec próbował nas jak zwykle swoimi własnymi, wiejskimi szlakami prowadzić to się jeszcze wieszał. Może i faktycznie tam korków nie ma, ale nie wiem jaki zysk w tym jak droga wąska, pełna dziur, zakrętów i terenów zabudowanych z ograniczeniem prędkości, to ja już wolę w tym korku postać i sobie odpocząć, niż uważać, aby mi jakaś krowa czy kurczak zza zakrętu nie wyskoczył. Może ten kurczak to nie byłoby tak źle, ślady zbrodni by się usunęło, a i obiad by był, ale mućka by nas jednak pokonała. Czyli z trzech i pół godziny zrobiło się cztery i pół godziny. 

Dotarliśmy na styk, aż dziesięć minut zapasu mieliśmy, wow. Luby stwierdził, że szybko pójdzie, bo on już zarejestrowany, pach pach, konsultacja, potem tylko wieczorem wróci do państwowego hotelu na nockę. A tu hospital surprise, nie ma tak dobrze, pani w informacji nie dość, że wielce oburzona, że ktoś pyta, to kazała wziąć numerek i czekać. Na numerku czas oczekiwania do rejestracji dwie godziny, czyli coś co lubię w czwartek w południe oprócz umierania z głodu, bo przecież miało być szybko i mieliśmy pojechać na obiad. Dookoła wszyscy z wielkimi torbami jakby co najmniej na wakacje się wybierali, a nie do szpitala, pomyślałam sobie może kilka szlafoczków i par kapci co by trendy być, ewentualnie przenośny telewizor i czajnik, co by się nie nudzić**. Po magicznych dwóch godzinach i posileniu się tym co ze sobą zabrałam w samochodzie na parkingu, Lubego zaobrączkowali jak gołębia i kazali iść tyle, a tyle budynków, bo tam jest jego oddział i nie ma co marzyć on tu już zostaje. Przedreptaliśmy więc na drugi koniec całej Kliniki, do budynku, który to pewnie z powodzeniem rycerzy na koniach pamięta. Panie na oddziale powiedziały, że nie ważne, że on tylko tutaj śpi i że jest zdrowy, ma czekać cały dzień grzecznie w pokoju jak gołąb w klatce, ale ma się nie martwić bo dostanie kawalerkę i niedługo będzie obiad więc go nakarmią. Luby nie pocieszony bardzo był, ale cóż jak każą to każą nie ma co się kłócić, przecież oni mają dostęp do igieł i innych bolesnych narzędzi i jeszcze nie daj bóg zechcą ich użyć hihi. 
Skoro Lubemu obiecali obiad, my z Młodą bez wyrzutów sumienia wybrałyśmy się do kawiarni i na pizzę. O siedemnastej Luby napisał, że dziwne ale jeszcze go nie nakarmili. Poszedł się więc dopytać czy ten obiad to taki prawdziwy czy tylko talerz z widelcem po szpitalnemu. Okazało się, że szpital ma zewnętrzny catering i jeżeli sobie drzwi od sali zamknął to go ominęli, ale spoko ma pilnować drzwi to kolację mu dadzą. Jak za dawnych dobrych neandertalskich lat, jedzenie trzeba sobie upolować. I faktycznie pół godziny później napisał, że przyszła pani z kolacją. Zapytała się czy ma własny kubek i sztućce, jak stwierdził, że nie, przewróciła oczami i poszła czegoś poszukać. Takim oto sposobem dowiedziałam się, że kubek i sztućce są to "niezbędne rzeczy osobiste", bo w odpowiedzi odnośnie rejestracji była informacja aby zabrać ze sobą "niezbędne rzeczy osobiste", a mnie głupiej się zawsze wydawało, że to jest szczoteczka do zębów i bielizna itp. Ile to się człowiek rzeczy w życiu uczy. Luby nawet wysłał nam zdjęcie swojej kolacji, dieta cud! Aż nam się biedaka żal zrobiło, dobrze, że nie jest kobietą w ciąży bo chyba by musiał dojeść tynkiem ze ściany lub ewentualnie podgryźć ramę okienną. Czyli jak to się mówi w Polsce lepiej nie chorować. Aczkolwiek w tym momencie stało się dla mnie jasne, dlaczego ci wszyscy ludzie na tej poczekalni mieli takie wielkie torby i tobołki ze sobą. Musieli tam wepchnąć zestaw zastawy stołowej i prowiant żywieniowy, a na oddziale pewnie deal robią, serek za pięć złoty, kubek soku za dwa zeta i biznes się kręci. 
Biedny Luby nie dość, że został przegłodzony to jeszcze wynudził się za wszystkie czasu bo prawie cały dzień siedział sam w sali bez radia, ani telewizora, ale zawsze można zastanowić się nad sensem życia i istnienia, rozwiązać parę równań w pamięci i opracować wzór na nowe wydajne paliwo wodorowe. Wieczorem przyszła pani okabelkowała go od stóp do głowy i życzyła miłych snów, Luby niestety nie przysłał nam zdjęcia, bo powiedział, że będziemy się łachać z robocopa, nie wiem skąd on mógł wiedzieć co zrobimy hihi. Pozostało nam sobie wyobrazić i tak mieć łacha :D 

   Rano już widział, że ma się upomnieć o śniadanie, z opcją, a ma pan kubek i sztućce? Hmm no tak w nocy sobie zamówił z netu i mu przywieźli, poważnie?!! Dorzucili też questa: musi pan pilnować lekarza, żeby na obchodzie o panu nie zapomniał i dał wypis. Normalnie jak na jakiejś wyprawie w dzicz, o jedzenie musisz walczyć i polować na innych. Istna szkoła przetrwania. Do tego otrzymał ankietę z pytaniami na które mało kto sam potrafi odpowiedzieć np.: o której porze w nocy pan chrapie? Hmm, czyli logicznie rzecz biorąc należy się kilka dni albo tygodni nagrywać, a potem to słuchać i analizować, żeby się dowiedzieć o której się chrapie, jak głośno i inne tego typu dziwne pytania na które może opowiedzieć tylko współlokator, a jak mieszkasz sam to się nagrywaj :D Jak już naszego biedaka wypuścili, to stwierdziłyśmy, że w życiu nie cieszył się tak na nasz widok, ani na widok tej pizzy i batona które ze sobą przywiozłyśmy :D W sumie to nie sposób określić na widok czego bardziej się cieszył :D


*u nas telewizja w szpitalu jest płatna, ale prąd w gniazdkach jeszcze nie, podkreślam jeszcze nie.
** zdjęcie jedzenia, to kolacja Lubego, nie żart z netu. Faktycznie takie pyszności podają ludziom chorym, gdzie dieta jest jedną z ważniejszych rzeczy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it