AAAAA pająk
Chyba nie jestem jedyną kobietą na świecie, która na widok pewnych stworzeń reaguje dość nerwowo, wydając z siebie tony o wysokości mogącej spokojnie zdezintegrować nie jedną szybę czy szklankę czy kieliszek. Nie to żebym od razu biegła po pochodnię i stos układała, ale nie przepadam za wszystkim co ma więcej niż cztery nogi. Czyli ekipa z rodziny pajęczaków totalnie u mnie odpada, przyjaciółmi to my raczej nie zostaniemy. Dopóki nie wchodzą mi w drogę niech sobie spokojnie żyją. Oni mają swój teren, ja mam swój. Problem zaczyna się dopiero w momencie gdy to to próbuje naruszyć moją przestrzeń osobistą.
I tak też się stało wczoraj...
Spokojnie sobie nakładam szpachlówkę na twarz, jeden sierściuch siedzi w wannie licząc na cud, acz może jakiś rybik się pojawi, drugi okupuje umywalkę, licząc na wodę z kranu. Kątem oka zerkam na sufit i serce mi zamiera. Siedzi to to sobie na środku nad wanną, ma stanowczo więcej niż cztery mega długie odnóża. Jasna cholera dlaczego to to takie wielkie. Wołam młodą, ech z niej też wielkiej pomocy nie będzie, bo jedyne co to wykrztusiła - mama pająk. Wow jakbym nie zauważyła.
Trybiki pracują co tutaj zrobić, przecież go tak nie zostawię i nie wyjdę, a jak gdzieś sobie pójdzie, schowa się i w nocy postanowi mnie odwiedzić? Coś trzeba z nieproszonym gościem zrobić. Normalnie rozdarłabym się kochanie, ale lubego już w domu nie ma, więc trzeba wziąć się w garść i działać.
Rozważam kolejne opcje. Szczotka, sięgnie, ale jak skubaniec się jej uczepi, zejdzie, albo co gorsza spadnie na mnie. Hmm jednak nie szczotka. Ale jak rzucę kapciem to wpadnie może do wanny, a tak woda albo lepiej kot go załatwi jak się sam nie przestraszy. Kapeć w dłoń i celujemy, mam tylko jedną szansę i muszę tak celować żeby kota nie przestraszyć, bo jakby co to może uratuje, w końcu go karmię. Chwila zawahania, niepewności, poszło... Leci kapeć i pajęczak też spada... Utknął gdzieś na półeczce nad wanną z kosmetykami, ech mogłam ją zdjąć. No nic, przynajmniej kot pozostał na placu boju. Ostrożnie oglądam półeczkę, od dołu, z boku i od góry czy to to tam jest i czy dycha czy dwie dychy. Jest, mam cię. Kapciuszkiem delikatnie, żeby tylko na niego nie wlazł, strącam potwora do wanny.
Sierściuch wylukał giganta i aż mu się ślepia z radości zaświeciły - OOO nowa zabaweczka i jak fajnie ucieka. Potwór nie miał wielkich szans, dobry kotek się tylko oblizał i spojrzał z minką co tak mało.
Więc na przyszłość muszę wywiesić kartkę: Uwaga mam kota i nie zawaham się go użyć :)
Ps. Przysięgam, że był tak wielki jak ten na zdjęciu, ale młody zaraz powie, że dramatyzuję i to to biedne stworzenie się bardziej bało mnie niż ja jego, taak to dlaczego nie uciekało i nie krzyczało jak ja???
Komentarze
Prześlij komentarz