Żywiec jabłkowo - etylowy

Jedziemy..... jedziemy... stacja .... jedziemy... tak w skrócie można opisać początek naszej wielkiej wyprawy do wielkiego miasta. A no tak zapomniałam napisać gdzie jedziemy. Otóż jedziemy do największego miasta z wielkich Polskich miast, słynnego z tęczy i imprez pod pałacem prezydenckim czyli do Warszawy.

Wszystko co dobre szybko się kończy, więc do mnie i lubego do przedziału dosiedli się inni podróżni. Ale nigdy nie oceniaj książki po okładce, bo można się mocno zdziwić.

Nasi współpodróżni na pierwszy rzut gałki ocznej wyglądali na lekko zdemobilizowanych sześćdziesięciolatków.  Pierwsza myśl jaka mi się nasunęła po pierwszych dziesięciu minutach rozmowy, to jasna cholera tak będziemy z lubym za trzydzieści lat wyglądać. Wyglądać w sensie zachowywać. Takie nasze starsze odbicie lustrzane. To jednak można mieć bardziej złośliwy dowcip i tutaj spojrzałam w stronę lubego.

Rozmowa potoczyła się w kierunku jak to zwykle bywa tematu kto gdzie jedzie i w jakim celu. Tutaj pan współpasażer z uśmiechem dodał, że on nie za bardzo lubi pociągiem jeździć, bo się w nim nigdy wyspać nie może. Zapytany przez nas o przyczynę tej bezsenności, uśmiechnął się i stwierdził, że to chyba dobrze, bo na co dzień pracuje jako maszynista, czasem nawet na tej trasie. Cóż nie sposób było nie przyznać mu racji, że faktycznie lepiej żeby nie spał.

Jak to bywa w miłym towarzystwie nawet nie zauważyliśmy kiedy to pomiędzy historiami o maratonach biegowych, wyprawach rowerem na dalekie trasy i opowieściach o górach daleki minęło nam dobre kilka godzin. Oczywiście nie bez znaczenia była pyszna jabłkowo-etylowa woda żywiec, którą nas nasi podróżni poczęstowali. Śmiechy z naszego przedziału musiał słyszeć cały pociąg.

W tak miłej atmosferze dotarliśmy do Gdańska. Na tej stacji dosiedli się do nas kolejni przyjaciele w podróży. Niestety tym razem myśleli tylko o spaniu. Ojciec z synem, który usilnie próbował wypluć płuca. Próbował i próbował, a one jak na złość nie chciały wyjść. Przez myśl przeszło nam z tuzin chorób zakaźnych w tym gruźlica itd. Ale pocieszyliśmy się faktem, iż woda żywiec jabłkowo - etylowa dobrze dezynfekuje i konserwuje,  po czym dodaliśmy sobie jeszcze raz po solidnej porcji tak na wszelki wypadek.

O godzinie prawie pierwszej w nocy stwierdziliśmy chórem, że chyba już trzeba iść spać,  bo woda się skończyła i w ogóle późno. Spać jak to ładnie brzmi. Pomijając błyskanie świateł za oknem, terkot kół, czy opcje stacja stój - stacja rusz, to chrapanie nade mną, pode mną i obok mnie stanowczo było na nie mojemu spaniu. I tak przez cztery godziny robiłam za naleśnik, przerzucając się raz na lewo raz na prawo przy dźwiękach filharmonii chrapania.
Więc pewnie nikogo nie zdziwi, że pół godziny przed stacją grzecznie już siedziałam na korytarzu (niby nic dziwnego nie? Ale była piąta rano) 


Pół godziny później ujrzeliśmy cel podróży. Dworzec Warszawa Centralna. 
Witaj przygodo!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it