Nocna jaskinia wiśniowych ludków.
Wariaci już tak mają, że za długo w miejscu nie usiedzą. A ponadto ja należę do tej kategorii wariatów, która nie lubi stałości. Czyli tysiąc fryzur i dwa tysiące kolorów włosów, co rusz inne paznokcie itd. przekłada się to też na moje otoczenie.
I tak więc po wizycie w Warszawie i spędzeniu kilku nocy w apartamencie, zachorowałam na jasny kolor w sypialni. Obecnie posiadaliśmy kolory ciemny brąz i słoneczna plaża (mnie ta słoneczna plaża to bardziej pasowała na ratanowy fotel, ale niech będzie).
Nie mogąc zasnąć w nocy, rozmyślałam i rozmyślałam i powzięłam postanowienie, jak tylko wrócimy to przemaluję sypialnię.
Nie mogąc zasnąć w nocy, rozmyślałam i rozmyślałam i powzięłam postanowienie, jak tylko wrócimy to przemaluję sypialnię.
Rano podzieliłam się tą myślą z lubym, nie zdziwiła mnie jego reakcja. Westchnienie i zez, kiedyś mu ten zez zostanie :) Luby na tyle mnie zna, że wie, że nawet jak mi nie pomoże, to wezmę wałek, kuwetę i sama zabiorę się za malowanie ;)
Z tym postanowieniem wróciłam z Warszawy. Nie mogłam się już doczekać, kiedy to moja jaskinia ciemności zamieni się w oazę słońca. W pierwszy wolny weekend po powrocie pognałam po farbę. Oczywiście jak to u nas bywa przekrój kolorów typu wściekły niebieski oraz jadowity pomarańcz jest ogromy, ale jeżeli szuka się czegoś bardzo jasnego, prawie białego to już jest ciężej.
Luby stwierdził, że dobrze by było zakupić próbki, bo opakowanie i wzornik w sklepie swoją drogą, a jak już nieraz się przekonaliśmy efekt końcowy swoją drogą. Chcąc nie chcąc, musiałam przyznać mu rację i powstrzymać swoją niecierpliwość. Jakimś cudem, nawet nie wiem jakim, bo takie cuda się nie zdarzają, bynajmniej nam, udało się nam zakupić wszystkie trzy próbki kolorów, które mnie interesowały. Jasny szary, waniliowy (chociaż tutaj patrząc na cukier wanilinowy to już nie jestem pewna która nazwa jest poprawna) oraz coś pod beż o wdzięcznej nazwie coś tam cream.
Wszystkie trzy próbki rozsmarowałam po ścianie i niecierpliwie czekałam, aż wyschną. Zbytnio nie zaskoczył mnie fakt, że jak to zwykle bywa opakowanie swoją drogą, efekt końcowy swoją. Jasny szary, to raczej był szary, "wanilinowy" to raczej był biały, a cream jak nasz stary piaskowy z lekkim odcieniem nałogowego palacza. Ale główka pracuje, hihihi, a co by było jakby tego "wanilinowego" zmieszać z tym od palacza? Pomieszałam, pomalowałam, wyschło, nooo ciutek więcej "wanilinowego" i będzie bosko! Na zakupy.....
Ze sklepu wróciliśmy uzbrojeni w wiadro farby koloru "wanilinowego", palaczowego cream, wiadro do odmierzania i inne potrzebne artykuły malarskie. Od razu zabrałam się do zabezpieczania wszystkiego folią i taśmą klejącą niesiona na skrzydłach entuzjazmu. Oczywiście najpierw gruntowanie, na tym nigdy nie oszczędzam, więc grunt dobrej firmy o wdzięcznej nazwie grunt głębokopenetrujący :). Nawet nie zauważyłam kiedy się zrobiło ciemno, ale światło jest więc do dzieła.
Na pierwszy odstrzał poszedł sufit, który był w kolorze plażowej słomy. Uradowani, że ostatnio dostaliśmy w gratisie dwa kubełki białej farby do ścian i sufitów firmy z białym, kudłatym pieskiem, ochoczo zabraliśmy się z lubym za malowanie. nawet szybko nam to poszło. Wspólnie postanowiliśmy dać sufitowi dojść do siebie i wyschnąć do rana.
Otóż jakie ogromne było nasze zdziwienie rano, kiedy to w świetle dziennym ujrzeliśmy nasze dzieło. Nic co prawda nie spadło ani nie odpadło, ale najnormalniej w świecie nie domalowaliśmy wszystkiego jak trzeba. Sufit wyglądał jak wizja naćpanego artysty z pędzlem białej farby. No nic. Podzieliliśmy się więc obowiązkami, żeby czasu nie tracić, ja ściany, luby po raz drugi sufit. Luby zabrał się za otwieranie kolorowej farby. A, że on nerwowy, to dziabał śrubokrętem, dziabał aż mu wieczko odskoczyło. Widziałam w zwolnionym tempie jak farba z wieczka się unosi w powietrze w ładnych, okrągłych kropelkach, a potem ląduje na lubym i folii dookoła. Tutaj już nie dałam rady z jego zdziwionej miny, padłam śmiechem. Szczerze, dobre dziesięć minut się turlałam.
Ściany pach pach, raz dwa pomalowane pierwszą warstwą. Luby za to klnie i wyklina farbę, bo rzadka, bo nie pokrywa hmm. Patrzę na jego dzieło, a w jednym miejscu rośnie piękny bąbel. Na nic mówienie mojemu lubemu, że tego nie tykamy, zostaw i nie ruszaj. Nieee, on musi tam swoje rączki wepchnąć, bo to nie byłby on. W tych sytuacjach, zawsze przypomina mi się jak pchał łapki w drzwi w windzie na uczelni, a potem godzinę staliśmy jak te kołki między piętrami, bo się winda zacięła. Bynajmniej wykładowca był bardziej wyrozumiały, bo śmiechem skwitował mój żal, że utknęłam z dwoma facetami w windzie. I jak mówiłam, musiii i wepchał. Ciap pojechał pędzlem. Farba na pędzlu, a na suficie dziura. Ech... Powyklinał jak to on ma w zwyczaju, ja się uśmiechnęłam mając w pamięci wybuch wulkanu z farby, no nic, pomalujemy resztę, a to zagruntujemy, zagładziujemy, zagruntujemy i pomalujemy, będzie dobrze.
Reszta ścian o dziwo poszła bezproblemowo. Mimo, że tak szła cały tydzień hihi. A to przesuń szafę, a to łóżko, a to drabina, a to kot wlazł w farbę w wannie i trzeba go umyć. Po tygodniu zostało jeszcze trochę pracy, bo wiecznie zaganiani nie mieliśmy czasu się tym zająć. Ale spanie na kanapie w salonie (nad wyraz twardej), biegające sierściuchy po mnie w nocy jak po autostradzie dało mi nieźle w kość. Teraz już wiem, gdzie mam kość biodrową, udową, miednicę i parę mniejszych kostek. Nadszedł weekend i stwierdziłam, że mam dość. Luby tym razem wziął drugą puszkę białej farby. I tutaj zdziwienie, farba gęsta, zupełnie innej konsystencji niż ta poprzednia. A farby tego samego producenta, obie z tej samej promocji, z tego samego dnia. Hmm ciekawe... Lekko niepewny luby zabrał się za sufit i tutaj kolejna niespodzianka, tym razem wszystko pomalowało się bez problemów, bez żadnego ale, bąbelków ani innych wypadków.
Po tygodniu walki odzyskałam w końcu swoje łóżko. Nawet nie wiedziałam, że tak za nim tęskniłam. Mięciutko, wygodnie bez miauczenia o trzeciej w nocy i kocich zapasów o piątej nad ranem. O taaaak. A sypialnia wygląda cudownie, o wiele weselej staje się w takim jasnym pomieszczeniu i do tego optycznie zrobiła się o wiele większa. Trochę pracy, ale z efektów jestem mega zadowolona :) Tylko nie wiem jaki to kolor, pomieszanie "wanilinowego" ze słomianym palaczem hmmm.
Komentarze
Prześlij komentarz