Gdyby kózka nie skakała....

Miejsce akcji: Moje domostwo
Osoby: Ja & grzejnik
Czas akcji: Wczorajszy wieczór z rozciągnięciem na dziś


Siedzę, uff w końcu siedzę. Chociaż to też nie jest najlepsze rozwiązanie, ciężko mi dzisiaj znaleźć pozycję, która nie będzie mnie maltretowała. Jadnak i tak to lepsze niż dziwne miny przechodniów na ulicy. Tak patrząc obiektywnie, człowiek skaczący na jednej nodze faktycznie może budzić zaciekawienie. Mogłam wziąć skakankę i udawać, że coś trenuję, taaak wtedy może jakoś by się mniej dziwnie patrzyli. Ale jak to mówią gdyby kózka nie skakała.... 




Otóż rzeczona kózka, zamiast się posłuchać lubego i siedzieć na dupsku, to się uparła żeby poleźć do kuchni. Daleko jednak nie zapatatajowała, bo trzy sekundy później spotkała na swojej drodze kaloryfer. Za cholercię nie pamiętam, żeby tam był, chociaż mój lub twierdzi, że od zawsze jest pod oknem w sypialni. Moje kolano postanowiło dać buziaka kaloryferowi, tak się ucieszyło na jego widok. A jak to w życiu bywa, pies z kotem się nie zejdzie, tak więc i miłości między kolanem i kaloryferem nie było wielkiej. Za to ja odkryłam, że gwiazdy z bliska całkiem ładnie wyglądają i wcale ale to wcale nie jest potrzebny teleskop, żeby je tak dokładnie podziwiać. Żarty mojego lubego pt.: jak tam na plutonie było, wcale nie polepszyły mojego humoru. Zapomniał już, że jak mnie coś boli to się śmieję i bawił się dobrze, komentując jakich to ja gwiazd i planet nie oglądam. Dopiero widok pięknego paska w kolorach tęczy przez środek kolana przekonał mego lubego, że chyba jednak nikt mnie nie połaskotał.

Idąc więc za radą lubego postanowiłam posadzić swoje cztery litery (i nie mam tu na myśli ucha) i już nie kombinować. Z resztą za dwadzieścia minut miała wrócić młoda z treningu, więc pomyślałam, że jak coś to ją poproszę o pomoc, bo kolano dziwnie duże się zrobiło. 
Jak przewidywałam, po dwudziestu minutach przybyła ma latorośl. Niestety moje nadzieje padły w oka mgnieniu, gdyż akurat tego dnia postanowiła sobie zmaltretować lewą rękę podczas treningu. No cóż cud, miód, orzeszki. Pozostało się nam zgrać na zasadzie, ona przynosi słoik a ja go otwieram. Jedno ma sprawne nogi, drugie ręce :) 

Dzięki Bogu pozostał jeszcze luby, ale jakby coś przeczuwał, że możemy chcieć go "prosić o pomoc" i się magicznie ulotnił. Znając go wiedziałam, że jak zacznę mu za bardzo truć, to będzie się złościł, więc trzeba było zastosować technikę zaskoczenia. Odchrząknąwszy, zaintonowałam pełnym głosem: Koccchaaam Cięęę. Widać ciekawość mego lubego jest bardziej rozwinięta niż chęć niesienia pomocy, bo momentalnie pojawił się w drzwiach z pytaniem o co chodzi. Po kilku moich kocham cię wyglądał jak kot, któremu sama przed nosem położyła się mysz i jeszcze posypała solą dla smaku. Nie to, że nie mówię mu, ze go kocham (bo chyba czasem nawet z tym przeginam), ale chyba raczej naszego marudzenia się spodziewał. Żeby go dłużej nie trzymać w niepewności, wyjaśniłam mu, że jak mu powiem, że go kocham to nie będzie mógł się na mnie złościć za to, że zaczniemy mu teraz marudzić: przynieś to, podaj tamto, nakarm koty, zabij pająka (pajjąąąk  aaaaa), nogąąą, kapciemmm - ufff, to tylko kurz. Młoda prawie spadła ze śmiechu z łóżka :) A co do młodej, to wyczuł diabeł okazję, żeby się z wuefu urwać. Ooo niedoczekanie. Grzecznie przywarowała z karteczką i długopisem, jakie to uczynne dziecko jak coś chce. Ale mamusia to wredna jędza jest i napisała tylko zwolnienie z części ćwiczeń dotyczących używania lewej ręki :), czyli biegać może, hihihi.

Tak oto rozwiązała się zagadka, dlaczegóż to dzisiaj skakałam jak jednonogi kangurek do biura :)

Ps. Mój drogi luby, bardzo Ci dziękuję za opiekę i kanapeczki, młoda dzięki za herbatkę :) Kocham Was :D

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it