Pizza i cholesterol po Berlińsku
Miejsce akcji: Berlin
Czas akcji: pora obiadowa
Osoby: Ja, luby, młoda (kwestia niema), kelnerzy (nie byłam w stanie policzyć)
Czas akcji: pora obiadowa
Osoby: Ja, luby, młoda (kwestia niema), kelnerzy (nie byłam w stanie policzyć)
Więc tak, nadal Berlin. Zwiedzanie zwiedzaniem, ale czasem trzeba coś zjeść, zwłaszcza, że młody oblizywał się już na niektóre eksponaty. No cóż fakt jest taki, że na drugim miejscu kocha jedzenie, na pierwszym jest spanie. Większość ekipy wybrała chińczyka (nie żywego tylko chińskie jedzenie, chociaż kto wie co tam można zjeść). Z racji tego, że młodą zabraliśmy ze sobą, chińczyk odpadł. Poza tym menu ze stuletnim jajkiem! mnie też za bardzo nie przekonało. Skoro mają tam tak stare jajka, a ja w pobliżu nie widziałam ani jednego psa i kota, hmm po namyśle jestem pewna, że nie jestem ryzykantem jedzeniowym. Perspektywa obudzenia się w kostnicy, bo ktoś nie do końca wyciął co nieco z rybki jak trzeba i wzięli mnie za trupa nie wyglądała zachęcająco.
Wybraliśmy więc pewną sieciówkę z moim ulubionym barem sałatkowym. Wiem, że to też balansowanie na linii ryzyka, bo bóg jeden tylko wie co tam można zjeść myśląc, że to pizza, ale człowiek nieświadomy, człowiekiem szczęśliwym i na tym poprzestałam.
Na wejściu powitała nas miła i uśmiechnięta kelnerka, wiedząc, że mój luby nie rozumie i nie chce rozumieć niemieckiego, przełączyłam się na angielski i oczywiście kelnerkę też. Nie była tym zbytnio uradowana, ale bynajmniej mieli angielskie menu, które szybciutko nam wcisnęła i udała się w niewiadomą stronę szukać stolika dla trzech osób. Chyba zbytnio ją przeraziliśmy, bo z informacją, że jest stolik już przybył jej kolega, który wyglądał jakby ćwiczył na zapleczu zdanie: Państwo stolik, dla trzech osób, zapraszam.
Baru sałatkowego niestety nie było, no cóż co kraj to obyczaj, widocznie Niemcy nie zapychają się niepotrzebnie zdrową zieleniną, tylko inwestują w smaczny, tuczący tłuszczyk.
Po jakichś piętnastu minutach czekania i trzech nie naszych pizzach, bo kelnerzy kompletnie nie wiedzieli kto co i gdzie zamówił i biegali od stolika do stolika pytając się czy to przypadkiem nie nasze zamówienie, zaczęłam się zastanawiać, czy aby tutaj nie trzeba podejść i zamówić do baru. Ale wreszcie się doczekaliśmy, chyba grali na zapleczu w kamień, nożyce i papier kto się zmierzy z naszym zamówieniem. Ty razem zlitowaliśmy się nad kolejnym kelnerem, to już trzeci, i zamówiliśmy pizzę oraz colę, prosto, szybko i na temat. Kolejny kelner, przybył i położył jeden widelec i nóż. O ile umiem liczyć, a raczej umiem, to nawet jakbym ja wzięła nóż, młoda widelec, to młodemu serwetka do jedzenie została. Szybka akcja i dodatkowe dwa zestawy sztućca znalazły się na naszym stole. Więc czekamy..... pięć, dziesięć minut, serwetka wygląda smacznie......, piętnaście minut słyszałam, że na upartego sztućce można zjeść ........., dwadzieścia minut ... ooo pani kelnerka przyniosła talerz. JEDEN! Zaczynałam podejrzewać jakiś spisek. Czy to może jakiś nowoczesny wynalazek, który po nałożeniu jedzenia się sam klonuje... niee jednak nie. No cóż przyniesie ktoś pizzę to się poprosi o brakujące talerze.
Po około dwudziestu pięciu minutach, jak już młody obgryzł kawałek stołu i talerza, przybyła pizza. Kelnerka któraś z kolei, (czy oni je tam produkują na zapleczu???) okazała mega zdumienie, że my jedną pizzę będziemy jeść razem. W tym momencie postanowiłam się rozejrzeć po sali i wszystko stało się jasne. Największą pizzę jaką można zamówić, taką na całą rodzinę u nas, tam każdy wciągał z osobna i to co do okruszka. Nic dziwnego więc, że po drodze widziałam tyle Apotheke, ale żadnej siłowni. Tutaj sportem widocznie jest wciśniecie jak największej porcji pizzy i najwyższy poziom cholesterolu. Grzecznie więc wciągnęliśmy naszą mini porcyjkę obiadową i popełznęliśmy zwiedzać dalej. W poczuciu chudości, jakbyśmy z niedożywionego kraju Afryki przyjechali.
Ps. Pizza była bardzo smaczna :)
Ps. Pizza była bardzo smaczna :)
Komentarze
Prześlij komentarz