Jarmark świąteczny po Berlińsku

Miejsce akcji: Nadal Berlin
Osoby: Ja, luby & młoda
Czas: wieczorkiem

Zwiedzamy,  oglądamy,  jemy, oglądamy, zwiedzamy i tak w koło.
Mojemu lubemu nawet udało się cygankę przestraszyć. Podeszła do niego taka cyganka pełną gębą, tym razem bez pościeli, piły łańcuchowej ani też noży czy zegarków, ale z karteczką w języku angklikszmeńskim. Z relacji mego małżowinka wiem, że stało tam coś Madame etc. czyli daj kasę. Uprzejmie poinformował więc Panią cyganeczkę, że nie ma mamomy i w ogóle to on jest z Polski. Na te słowa cyganka zniknęła szybciej niż plamy po vanishu. Morał tej draki taki, czyżby swój swego poznał, czy aby się bała, że Polacy to tacy co okradają??? Bynajmniej mieliśmy się z czego pośmiać :)

W końcu nadszedł czas na gwóźdź programu, długo wyczekiwany, niczym pierwsza gwiazdka w Wigilię: Świąteczny jarmark na Alexanderplatz w Berlinie.



Ku mojemu zdziwieniu większość ekipy nie pognała na jarmark w poszukiwaniu pierniczków i grzanego wina. Pobiegli w stronę dużego, sklepu pewnej znanej marki ciucholandowej o której ostatnio było głośno, że wszystko szyją w Bangladeszu za miskę kus kusu i dobre słowo. Ja tam wolę bardziej przyjemności dla podniebienia i grzane winko.

Wejście na jarmark było jak wejście na otwarcie kołobrzeskiego hosso lub odwiedziny lidla, w dniu gdy są w sprzedaży sportowe kurtki. Sardynki w puszce mają więcej miejsca. Pozostało dać się porwać tłumowi. Płynąc z jego nurtem, dopłynęliśmy i zakotwiczyliśmy pod karczmą z Glühwein.

Nawet dziesięć stopni na plusie i brak śniegu nas nie zniechęciło. Ale nic co dobre nie trwa wiecznie i pyszności w końcu zostały wypite. Nie było co stać w miejscu dłużej, więc przyłączyliśmy się znowu do tłumu i popłynęliśmy dalej.

Pływając tak od straganu do straganu oświeciło mnie, że głównie słychać tylko język polski. A więc to tak czują się Niemcy w Kołobrzegu w lato na starówce, hmmm, ciekawe uczucie. Być za granicą i słyszeć więcej swojego języka ojczystego niż obcego, kto by się spodziewał. A ja już się cieszyłam, że będę mogła poćwiczyć swój angielski i niemiecki na żywych organizmach. A gdzie taaam jak pani za straganem kazała Moni kaczki sprawdzić. Ech.... Trzeba będzie niemiecki hymn upgrade-ować na Poland, Poland uber alles. Swoją drogą całkiem dobrze brzmi.




Pomijając ogromy ścisk, jarmarki są naprawdę urocze i warto jest się wybrać, aby pooglądać, kupić dużego pierniczka, zjeść wursta w curry (wurts jest zresztą teraz na czasie) i popić to Glühweinem :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wciągające plażowe piaski

Mazurek Dąbrowskiego

WC I'm lovin' it