Gellywille
Ostatnio coś wzięło mnie na opcję matka polka dobrotliwa. Zabrałam się za malowanie i urządzanie młodej pokoju i to w dodatku w paseczki i inne wymagające pracy detale. Efektem się oczywiście pochwalę, ale walka nadal trwa.
Następne na mój cel poszło gotowanie i przyrządzanie smakołyków dla rodzinki. I tak przypomniałam sobie, że przecież istnieje owocowa galaretka.
Na początek zrobiłam im sześć zwykłych z granatem i bananem. Tempo znikania mnie zadziwiło, pochłonęli to szybciej niż byłam w stanie zarejestrować.
Więc "challenge accepted".
Cztery różne, smaki i kolory galaretki, dużo granatu, dużo banana, dużo biszkoptów. Na zabawie warstwa - lodówka zeszedł mi cały wieczór.
Sępy krążyły po kuchni, dopytując kiedy będą mogły to zjeść. Wyraziły nawet chęć pomocy, oczywiście ja znam ich tą pomoc: jeden biszkopt do szklaneczki jeden do jamy gębowej :). Finalnie musiałam więc użyć oręża zeczepno - obronnego w postaci ściery jak na matkę polkę vel kura domowa przystało i zagrozić im wałkiem do ciasta :)
Jakimś cudem w postaci nienaruszonej udało mi się utrzymać galaretkę do następnego dnia. Nie zdążyłam dokończyć zdania, że luby i młoda mogą się poczęstować, a już trzymali dumnie łyżeczki pełne galaretki.
Nawet sierściuch się załapał. Zrobiłam jej tyle, że mam nadzieję, że mnie też uda się troszkę zjeść ;)
Komentarze
Prześlij komentarz